„Kiedy dobywasz swojego miecza – nie myśl, kogo masz zabić. Myśl, kogo masz bronić”

Ludność zamieszkująca Afganistan to jedna wielka zagadka, a zradykalizowany islam pozwala świadomie nimi kierować, wytaczając im najróżniejsze ścieżki życiowe. Jednego dnia wjeżdżasz do wioski i każdy z uśmiechem na twarzy toleruję Twoją obecność a nazajutrz mieszkaniec wioski, który wczoraj częstował Cię herbatą, celuje w Twój patrol z broni maszynowej. Wiele razy zdarzało się, że terroryści, otwierając ogień do wojsk koalicji, chowali się w pobliskich wioskach i byli nie do wytropienia, gdyż pozbywając się broni, stawali się zwykłymi cywilami.

Afganistan okolice strefy Vulcan.

To był standardowy patrol do północnej granicy strefy odpowiedzialności. Z rana jak zawsze odprawa, podział obowiązków i ruszamy. Na granicy mały szybki checkpoint, kontrola ludności i powrót do bazy. W wozie cisza i skupienie przerywane co jakiś czas meldunkami w radiu, w środku dyndają nogi gunnera, który uparcie i już z przyzwyczajenia trzyma swój sektor. Błogi spokój przerywa komunikat, że z oka (wielki balon z kamerami, który obserwuje prowincję) dostrzeżono grupę niezidentyfikowanych uzbrojonych osobników ciągnących jakąś rurę, poruszając się na północny zachód. Tok ustalił, że Policja i Wojsko nie prowadzi tam żadnych działań, więc siłą dedukcji muszą być to talibowie. Z racji, że byliśmy najbliżej, dostaliśmy rozkaz sprawdzenia zaistniałej sytuacji, zachowując przy tym maksimum ostrożności, gdyż w szeregach talibów zauważono ręczne granatniki RPG, karabiny maszynowe i prawdopodobnie jedno działo bezodrzutowe typu SPG. Mając szczątkowe informację udaliśmy się zgodnie z rozkazem w zagrożony rejon, by przejąć osobników. Już podczas jazdy dostaliśmy komunikat, że separatyści przerwali marsz i rozstawiają sprzęt, w pobliskich zabudowaniach przygotowując się prawdopodobnie do obrony. Decyzją przełożonych zostało wezwane amerykańskie wsparcie lotnicze w postaci dwóch uzbrojonych śmigłowców szturmowo-uderzeniowych AH-64 „Apache”. Gdy dotarliśmy na miejsce, rozkazano nam nie interweniować i czekać na śmigłowce. Po pewnym czasie usłyszałem świst wirników, który narastał z każdą chwilą. Gunner określił przybliżoną odległość i kierunek nalotu, a z radia usłyszeliśmy komunikat, że to śmigła rozwiążą cały problem, a nie my. Gdy spojrzałem przez okno MRAP-a zauważyłem dwa ustawiające się w szyku bojowym Apache, które zawisły na wprost wskazanych budynków. Symfonię zagrały dwa działka 30 mm, które podniosły tumany kurzu ponad zabudowania. Ostrzał trwał kilka minut, i już po chwili dostaliśmy rozkaz, że jest czysto i natychmiast musimy wejść do wioski, by zabezpieczyć to, co zostało, nim zajmą się tym miejscowi. Dowódca plutonu chwilę pomyślał i wysypał całe wojsko z pojazdów, zabezpieczając teren. Podczas szumu, jaki spowodował sztuczny ruch wozów i ludzi, swoje zadanie otrzymała para strzelców wyborowych. Chłopaki mieli zająć jak najlepsze stanowisko ogniowe, by wspierać precyzyjnym ogniem drużynę wchodzącą do zabudowań. Gdy snajperzy zabezpieczyli rejon, wozy się rozjechały, a wyznaczona drużyna rozpoczęła szturm.

Nie będę się rozpisywał, co zastaliśmy na miejscu, bo chyba każdy podejrzewa, jak wygląda teren, po gęstym ostrzale wielkokalibrowego działka śmigłowca typu Apache. Wiem tylko, że tego dnia otworzyły mi się oczy. Już nie patrzyłem na talibów jak na ciemnych wieśniaków z dostępem do broni palnej. W miejscu, w którym śmigłowce zatrzymały ten mały pododdział terrorystyczny, zobaczyłem resztki separatystów wyposażonych w kamizelki taktyczne, łączność zespołową, kodowane radia do łączności zewnętrznej, spersonalizowaną broni długą, kabury udowe z bronią osobistą, rękawiczki taktyczne, nakolanniki itp. Pododdział był wyposażony w granatniki, karabiny maszynowe i to nieszczęsne SPG, przez które pewnie zginęli, bo nie chcieli go porzucić.

Prawdopodobnie dowództwo wiedziało z kim mamy do czynienia i by zminimalizować ryzyko strat wojsk własnych, rozwiązało to w taki, a nie inny sposób.