„Gdy przyjadę do domu, ludzie będą mnie pytać: „Hej, Hoot! Dlaczego to robisz… Wojna cię kręci?” Nie powiem ani słowa. Dlaczego? Bo oni nie zrozumieją. Nie zrozumieją, że tu chodzi o kolegę. Tylko to się liczy…”
Zamykając kilku dziesięciu żołnierzy w jednym odosobnionym miejscu i wskazując im wspólnego wroga, tworzy się coś, co dla mnie było namiastką rodziny. Ludzie, którzy kiedyś zbytnio się nawet nie lubili, za bramą bazy są w stanie oddać życie, broniąc i pilnując siebie nawzajem. I choć w każdej żołnierskiej sytuacji był między nami dowódca, którego ostatnie słowo zawsze było najważniejsze to, hierarchia wojskowa uciekała gdzieś na dalszy plan, bo w chwili zagrożenia to zaufanie było najważniejsze. Każda taktyczna sytuacja bojowa, powodowała, że nasze wspólne więzy zacieśniały się, i co ciekawe, im sytuacja była cięższa, tym zadowolenie z jej opanowania było większe.
Irak gdzieś w mieście Ad Diwaniyah. Zadanie było bardzo złożone, gdyż wymagało zamknięcia praktycznie połowy miasta, a sama funkcja wojsk koalicji była stosunkowo prosta. Mieliśmy przy użyciu wszystkich dostępnych środków zabezpieczyć działania irackiej policji, która poszukiwała depozytów broni ukrytych w mieście. Kordon był naprawdę szczelny i wykorzystywał dwie kompanie manewrowe, które z lotu ptaka ubezpieczały śmigłowce MI-24, krążąc nad miejscem przeszukiwań. Zadanie, jakie dostałem to dopilnowanie, by w miejscu mojej odpowiedzialności nikt nie opuścił ani nie wtargnął do strefy działań. Niestety z racji dużej powierzchni do zabezpieczenia, kontakt z kolegą był tylko wzrokowy, więc z próbami przedarcia się przez kordon zostałem sam. Było to moje pierwsze zadanie bojowe w dotychczasowej służbie, a miasto wydawało mi się nie do okiełznania. Wszędzie na dachach widać było cywili, którzy z ciekawością obserwowali nasze działania. Oczywiście stojąc tam sam jak patyk na środku Irackiej ulicy, naładowany adrenalina widziałam wszędzie obserwatorów i snajperów, którzy tylko czekają na odpowiedni moment, by rozpocząć atak. Ludność cywilna nie stanowiła problemu, gdyż widząc uzbrojonego żołnierza, wykonywali polecania bez dyskusji, lecz na pewno barierą był język, więc wszystko tłumaczone było międzynarodowym językiem gestykulacji co w połączeniu z załadowaną bronią było całkiem klarowne. Pamiętam studenta, który podszedł do mnie i po angielsku zapytał skąd jestem, a po usłyszeniu odpowiedzi zaczął się żalić, że przed 11-tym Września i atakiem na WTC uczył się w stanach, ale go deportowano z powrotem do Iraku. Od razu zacząłem myśleć kim jest i jakie może mieć powiązania, skoro tak szybko został wydalony z tak wolnego kraju. Student, gdy zauważył, że niema we mnie kompana do rozmowy, odpuścił i się oddalił w nieznanym mi kierunku.
Po kilku godzinach podszedł do mnie człowiek, który wyciągając jakieś papiery zaczął mi po angielsku tłumaczyć, że jest policjantem i musi wejść do rejonu, który był zastrzeżony. Gdy usłyszał, że go nie wpuszczę, zaczął kombinować i obchodzić miejsce, które obstawiałem. Po puszczeniu informacji w eter radiowy zaczęli go pilnować także inni z plutonu. Finalnie, podejrzany człowiek stanął jakieś 30m ode mnie i patrząc mi w oczy przez około 30 min bełkotał coś pod nosem. Sytuacja diametralnie się zmieniła, gdy oddział policji, który przeszukiwał domostwa zbliżył się do mojej strefy. Znany mi już obywatel zaczął wymachiwać rękoma i zawołał jednego z Irackich funkcjonariuszy. Policjant uprzedził mnie, że idzie z nim porozmawiać, więc przytaknąłem w geście zrozumienia. Po chwili podeszli do mnie we dwoje i próbowali mnie przekonać, bym przymknął oko i wpuścił go do środka. Po wielu próbach wejścia, przekupywania mnie papierosami sytuacja zaczęła się zagęszczać, a policjant z grupy do przeszukiwań, zaczął mi ubliżać, plując na ziemie i unosząc głos. Gdy podszedł niebezpiecznie blisko odepchnąłem go chwytając za broń, niestety uzbrojony policjant zrobił dokładnie to samo. Czas stanął w miejscu, a ja widzę umundurowanego policjanta w kominiarce na twarzy, który celuje we mnie ze swojego kałacha. Staliśmy tak przez chwilę wydzierając się na siebie, a za plecami słyszałem tylko głos mojego kolegi z drużyny, który biegnąc w moją stronę strzelał serie ostrzegawcze w górę i krzyczał bym uważał. Gdy policjant zobaczył, że ma do czynienia już nie z jednym, a dwoma uzbrojonymi żołnierzami, opuścił broń i zaczął się głupkowato uśmiechać.
Jak przypuszczacie, mi jakoś nie było do śmiechu, a kupel skwitował całą sytuację krótko: dobrze, że akurat spojrzałem w Twoją stronę. W dalszej mojej służbie oczywiście zdarzały się o wiele gorsze sytuacje aż do wymiany ognia włącznie, ale to było pierwsze zdarzenie, gdy poczułem się naprawdę zagrożony. Oczywiście po tym incydencie moje zaufanie do organów władzy zostało solidnie nadszarpnięte.